Jechałam Vitarą przez ciemne Adventdalen, w piątkowy wieczór, słuchając starych rockowych przebojów o ciemności. Już przez szyby widać było zieleń nieba. Zatrzymałam się na umownym poboczu, a zorza tańczyła mi nad głową.
Ta cisza, ta noc, dreszcz emocji i nutka lęku przed ciemnością i pomimo mrozu i skostniałych dłoni, to wszystko wokół dało ciepłe uczucie domu. W głowie spokój, cisza taka jak ta arktyczna; stoję pod gołym arktycznym niebem i obserwuję spektakl.


Jestem u siebie, choć nie pochodzę stąd. To miejsce uzależnia i związuje tak mocno, że trudno sobie wyobrazić, by dom mógł być gdzieś indziej, bez tej magii. I kiedyś znowu wyjadę, i każdy wyjedzie, i każdy będzie próbował być w domu z dala od Svalbardu. Znaleźć jednak sposób na „jak” wydaje się nieosiągalne.



Zdjęcia: Zuza Paradowska








