Posvalbardzka depresja to realna kondycja, w której istnienie nie wierzyłam

Posvalbardzka depresja: Zuza Paradowska o wyprowadzce ze Svalbardu

Czy po latach na Svalbardzie da się jeszcze wrócić do życia według norm społecznych, od których się wcześniej uciekało? Czy po doświadczeniu takich cudów matki natury i obcowaniu z brutalnym klimatem, codzienność, jaką znało się kiedyś, potrafi jeszcze zachwycić?

Dźwięk deszczu budzi mnie przed dźwiękiem budzika. To już kolejny dzień z niezliczonych dni, kiedy otwieranie oczu przychodzi z trudem, kiedy nie mam siły widzieć tego, co nas tutaj otacza. Major nie wstaje przede mną, nie podnosi się, dopóki nie sygnalizuje mu tego hasłem ,,dzień dobry, bubu’’. On o poranku jest zawsze radosny i pełny energii, aż do uchylenia drzwi przed pierwszym spacerem. Spoglądam na niego, kiedy zrezygnowany wycofuje się do mieszkania. On jeszcze nie łączy dźwięku ulewy o poranku z ociekającymi deszczem uszami. Patrzę na niego codziennie, patrzę na swoje nieradosne życie i zastanawiam się, co ja tutaj jeszcze robię.

Jest lato 2023, kryzys w życiu prywatnym i przepracowanie doprowadzają do decyzji o wyjeździe z wyspy. Za małe frustracje i zmęczenie obwiniam Svalbard, tragiczny poziom witaminy D we krwi nie sprzyja lepszemu samopoczuciu. Życie na wyspie jest intensywne, a ja nie robię przerw. Wtedy wyjazd wydawał się być jedynym słusznym rozwiązaniem. Dzisiaj już wiem, że był potrzebny, ale kierunek i założenia przeprowadzki były bardzo błędne. Dlaczego chciałam ułożyć sobie życie gdzieś indziej, skoro moje życie jest już tam?

„Została miłość do Svalbardu”. Zuza Paradowska o pięciu latach spędzonych na Svalbardzie i o zmianach, których dokonała w niej Arktyka
ROZMOWY
„Została miłość do Svalbardu”. Zuza Paradowska o pięciu latach spędzonych na Svalbardzie i o zmianach, których dokonała w niej Arktyka
„Została miłość do Svalbardu”. Zuza Paradowska o pięciu latach spędzonych na Svalbardzie i o zmianach, których dokonała w niej Arktyka

W lutym 2024 roku, po długich tygodniach przygotowań i planowania lądujemy z Majorem w drugim co do wielkości mieście w Norwegii. Choć byłam na to gotowa, miesiące oczekiwań i pozytywnego nastawienia nie uchroniły mnie przed rozczarowaniem. Moje nadzieje i marzenia runęły w gruzach już tak naprawdę w momencie drogi z lotniska do nowego domu. Przez myśl przemknęło jedynie – mam wszystko, czego chciałam, ale to nie jest to.

-Major, idziemy na dworek, wymawiam entuzjastycznie, lecz entuzjazm znika błyskawicznie po wyjściu z domu. Jako nowy dom na kontynencie wybraliśmy okolice parków, z przyjemnymi ścieżkami spacerowymi. A mimo to zamiast ptaków i szumu drzew, słyszę ruchliwe ulice. Nie chcę ruchliwych ulic zagłuszać muzyką, chce słyszeć piękno tego, co mnie otacza. W lasach mijam dziesiątki wyperfumowanych ludzi. Jesteśmy otoczeni drzewami, chodzimy wzdłuż brzegu jeziora, a jednak ciężko tutaj o zapach mchu i pokrytej rosą trawy. W górach próbujemy się wyciszyć. Tam nie słychać zgiełku miasta, tam liczy się droga, myśli i zapierające dech w piersiach widoki. Niestety to, co zapiera nam dech w piersiach ze złości, to młodzież taszcząca w góry głośnik wielkości plecaka.

Nie rozumiem i nie chcę rozumieć tego świata. Ja tutaj nie pasuję. Marzę o tym, by móc znowu wyjść do sklepu w piżamie i kaloszach z narzuconą na plecy zimową kurtką. Uśmiechać się do ludzi, których nie interesuje, jak wyglądam i czy moja piżama jest z najnowszej kolekcji reklamowanej przez słynne influencerki, czy to zwykły T-shirt.

Zdjęcie: archiwum prywatne Zuza Paradowska

To ogromny skarb otaczać się ludźmi, którzy widzą twoje wady i zalety, nie przez pryzmat materialnych dóbr a twojego zachowania i tego kim dla nich jesteś. Spitsbergen jest kopalnią cudownych i niepowtarzalnych ludzi. To miejsce, w którym nie prosisz o pomoc, bo pomoc już na ciebie czeka. Długie konwersacje z ludźmi o podobnych wartościach czekają niemal w każdym mieszkaniu i tego nie zobaczymy w mediach społecznościowych, acz piękno na zdjęciach zdecydowanie oddaje piękno ludzi w tak odległym miejscu.

Major dziczeje w wielkim mieście. Właściciele staffików nie uśmiechają się do siebie i pomimo usilnych prób znalezienia mu nowych narzeczonych, do żadnej nie chodzimy na kawę i z żadną porządnie nie tarzamy się po podłodze. Dobrze, że mamy siebie. Odpoczywając pod ciepłą kołdrą, słuchając deszczu za oknem, czekamy- choć nie biernie- na zwrot akcji w posvalbardzkim życiu.

Zdjęcie: archiwum prywatne Zuza Paradowska

W Longyearbyen…

Im bardziej zmarzliśmy na spacerze, tym w domu było cieplej. Wtedy myślałam, że broń na plecach była ciężka przy każdym wyjściu w góry. Teraz czuję, że ciężkie jest oddychanie miejskim powietrzem. Small talki w Svalbard Butikkenie nabierają wartości, kiedy w miejskim sklepie nie spotkasz już życzliwego uśmiechu.

To, co było normalne, jest teraz tak odległe, a to, co tutaj traktowane jest jako normalne, dla mnie jest tak bardzo obce i niewygodne. Posvalbardzka depresja to realna kondycja, w której istnienie nie wierzyłam, słuchając opowieści starszych kolegów, którzy już przez to przechodzili. A może i dalej przechodzą, tylko nikt nie przyznaje się, że utrata miejsca potrafi być tak samo bolesna jak utrata drugiego człowieka.

Czy po Svalbardzie da się jeszcze NORMALNIE?

Zdjęcie: archiwum prywatne Zuza Paradowska

Kontynuuj podróż:

CZYTAJ DALEJ

1 komentarz

  1. Ech Zuziu, zdumiewające a może nie. Mam podobnie. Ostatnio kiedy ląduję w Longyear mówię sobie, że już dość się najadłem Svalbardu. A potem trudno mi wyjechać. Teraz siedzę w okolicy Hamar i nigdzie nie wychodzę, bo nie ma po co.
    To minie. Ale Svalbardu z serca sobie nie wyrwiesz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *