Czołówka wycelowana w zacinający śnieg nie poprawia widoczności. Lepiej iść ze zgaszonym światłem. Można żywić nadzieję, że zdoła się ujrzeć cokolwiek w świetle księżyca. Pod psiarnią zapadła cisza. Ciemność wyostrza słuch, a czujność powstała w obawie przed niedźwiedziem powoduje, że zmysł ten aż boli. Najmniejsze poruszenie psów, niespodziewane skomlenie rozbudzają pożądanie rozpaczliwej ucieczki. Temperatura spadła do minus siedemnastu stopni Celsjusza. Zrobiło się okno pogodowe, sztorm na chwilę ustał. Ciche nawoływanie ledwo przebijało się przez cierpkie, lodowate powietrze i wiatr. Psy słyszały. Biegły w stronę wskazywaną przez maszerkę. Omijając renifery, przedzierały się przez szlak, po którym wcześniej jechał skuter, a śnieg tego dnia nie był dobry. Skrzypiał pięknie, lecz nie tworzył odpowiedniego poślizgu dla sań. Mieniące się światłami miasto, nad którym od kilku dni unosiły się chmury oddalało się. Ciemność pożerała wpadający w nią psi zaprzęg, a psy oddawały się jej. Melodia dzwoniących szelek i linek wymieszana z oddechem biegnących psów zdawała się grać pod batutą zaklęć maszerki. Norweskie høyre i venstre czarowały zaprzęgiem jak uderzenia metronomu. Czerń zalała wyrastające z ziemi górskie monumenty doliny Adventdalen. Widać było jedynie to, co oświetlone światłem pochodzącym od człowieka. Bardzo niewiele, ale wystarczająco, by zliczyć biegnące w zaprzęgu psy.
Megatron i Zabmoni to siostra i brat. Stoke zaś to ich ojciec. Megatron, jako szczeniak była najgrubsza i właśnie dlatego nadano jej takie imię. Zamboni nie ma palców w jednej łapie. Loui mocno potrzaskał się podczas pewnego zaprzęgu. Jego mina zdradza, że na barkach niesie historie swoich poprzednich wcieleń. Keelut odziedziczył imię po demonie, który w mitologii Alaski ma postać nagiego wilka i w noc polarną zjada ludzi. Jest najwyższy i jako jedyny tutaj mógłby próbować ukryć się w śniegu. Rally w kwietniu stała się psem kanapowym i nie mieszka już w psiarni. Revy przepadł na punkcie swojej piłki, w kolorze jego prawego oka. Wcześniej stał z Ailą, która jest najmniejsza, ale jednocześnie jest liderką zaprzęgu. Sierść na brzuchu Lilo działa lepiej niż rękawiczki. Havoc jest duży i silny. Kiedy wychodzi z psiarni nie jest już takim chojrakiem. Islay ma na pysku białą plamę z lewej strony. Ciągnie się aż do policzka jak mapa archipelagu nakrapiana mniejszymi wyspami. Skookum ma bystre spojrzenie lisa i rudy ogon. Jest jeszcze Maze, australian cattle. Nogi ma krótsze od alaskanów, ale biegnie obok zaprzęgu jak jeden z nich. W genach ma przywództwo. Po powrocie do psiarni czeka cierpliwie aż wszystkie psy rozbiorą się z szelek, a w oczekiwaniu kładzie przednie łapy na tylnych. Dzięki niej wśród psów panuje tu porządek. Przynajmniej ona tak myśli. Z podekscytowania wprowadza chaos. Nad nią jest już tylko Karolina.
Karolina Karaś na Svalbard przybyła ponad dwadzieścia lat temu. Jest najdłużej mieszkającą Polką na Spitsbergenie, ale jej historia biegnie tu przez Antarktydę i biegun północny. Stanęła na większości wysp archipelagu. Edukuje się w kierunku zoofizjoterapeuty, by móc samodzielnie masować psy i stosować leczenie laserem. Na wyspie nie ma terapeutów manualnych, a tego potrzebują psy pracujące. Dla nich jest nie tylko głosem przewodnim i karmicielką, ale też trenerką. Kocha je bardziej niż ludzi, ale o tych drugich dba równie dobrze. Wiem to, bo oddała mi swoje buty, żeby nie zmarzły mi nogi. Rozmawiamy o psich zaprzęgach, codzienności maszerki, perspektywach, z których Karolina Karaś na przestrzeni lat patrzyła na Svalbard i trudach wiążących się z życiem na wyspie.
Mieszkasz na Svalbardzie od dwudziestu lat. Jesteś jedyną osobą z Polski, która jest tu tak długo?
Tak, jedyną, która mieszka tu cały rok. Rafał Świętoniowski przyjechał na Spitsbergen w 2000 albo 2001 roku. Mieszkał tu około sześciu lat i wrócił do Polski. Od tamtego czasu wraca tylko na sezony. I jest jeszcze Królik, czyli Jarek Zajączkowski. Najpierw był w Hornsundzie, potem jeździł autobusami w Longyearbyen i on ma chyba rekord na najwięcej sezonów spędzonych na Svalbardzie.

Zaczynałaś na Svalbardzie jako przewodniczka?
Zaczynałam jako pomoc. Karmienie, sprzątanie, pomoc w treningu. Nie planowałam tego, bo praca w psiarni turystycznej była ciężka fizycznie i czasem psychicznie. Człowiek inwestował się całkowicie w opiekę nad psami i kochał je jak własne. Do tego stopnia, że więcej czasu poświęcałam na nieswoje psy. Po sześciu latach postanowiłam zakończyć karierę w psiarni i zaczęłam pracować jako przewodniczka ze skuterami śnieżnymi, latem na statkach.
Jak wyglądał dzień osoby pracującej w psiarni?
Trzynaście lat temu wyglądało to tak, że wstawało się wcześnie rano, żeby nakarmić psy i posprzątać. Jechało się po turystów, zaprzęgało wszystkie psy i ruszało z turystami na czterogodzinną wycieczkę. Po powrocie trzeba było nakarmić psy i odwieźć turystów. O szesnastej zaczynała się kolejna wycieczka.

Kiedy dostałaś pierwszego psa na Svalbardzie?
Pierwsze grenlandy dostałam dwa tygodnie po przyjeździe. Mieszkałam w psiarni, która teraz nazywa się Green Dog, kiedyś Arctic Adventures (różni właściciele firm). Mieszkało tam około trzydziestu psów. Teraz jest ich chyba prawie trzysta. Osoba, która to prowadziła, chciała oddać sukę ze szczeniakiem, bo robiła za dużo hałasu, była gadatliwa.
I dlatego chciano się jej pozbyć?
Tak, miała nieplanowane szczeniaki. Dostałam ją w wieku czterech lat i była ze mną do końca.

Opieka nad psami wymaga specjalnego stylu życia i dostosowania się do ich potrzeb. Jak wygląda twoja codzienność?
Kiedy pracowałam w biurze, zawsze przed szóstą rano budziła mnie Maise. Przyjeżdżałam do psów, karmiłam je, sprzątałam i wypuszczam na wybieg. Potem wracałam do domu, jadłam swoje śniadanie, piłam kawę i jechałam do pracy na godzinę ósmą. W międzyczasie psy dostawały lunch. Po pracy wracałam do dogyardu i zabierałam psy na trening, po którym jadły kolację. Do domu wracałam około godziny dwudziestej drugiej. Teraz nie pracuję już w biurze, tylko w turystyce, ale nie muszę guidować codziennie. W noc polarną pracuję wieczorami, latem jestem koordynatorem, więc rutyna psiowa się zmieniła.
Mieszkacie w specyficznym środowisku ze zmiennymi warunkami. Twoja relacja z psami opiera się na zaufaniu? Zdarzyła wam się, kiedyś trudna sytuacja podczas treningu?
Tak, pogoda się zepsuła, nie było nic widać. Kiedyś szedł za mną niedźwiedź. Świeże ślady widziałam też w trakcie nocy polarnej w Adventdalen. Zadzwoniłam do Sysselmanna, żeby poinformować go o tej obserwacji. Wróciłam do domu i okazało się, że niedźwiedź był bardzo blisko.
Zbłądziliście kiedyś? Skąd psy wiedzą, gdzie mają biec? Mają wgranego GPSa?
Chodzi o węch. Aila nawet podczas zawieruchy znajdzie drogę do domu lepiej niż ja. Luna też kilka razy wyciągnęła mnie z beznadziejnej wichury.
Czy każdy z psów ma inną osobowość?
Są różne charaktery. Ten na przykład nie biega w zaprzęgu, bo po urodzeniu stracił dwa palce. Urodziło się wtedy sześć szczeniaków.

W jaki sposób decydujesz, który pies będzie liderem?
Moim zdaniem prawie z każdego psa da się zrobić lidera, ale pytanie, ile czasu to zajmie i ile chęci ma taki pies.
Da się to rozpoznać tuż po urodzeniu szczenięcia?
Nie, dopiero jak szczeniak rośnie i się rozwija. Moim zdaniem czasem da się zobaczyć potencjał bardzo wcześnie, zanim skończy rok.
Który z twoich psów jest liderem?
Ja mam trzech liderów. Jest Aila, Revy, który gryzie teraz niebieską piłkę i Stoke. Megi i Keelut są w trakcie nauki.

Jakie dystanse pokonujecie?
Wczoraj przejechaliśmy około trzydziestu trzech kilometrów, więc nie za daleko. Często, kiedy jadę sama, włączam inreacha i mój chłopak może śledzić, gdzie jestem. Przeważnie mówię, gdzie będę jechała, jeśli coś się stanie, będzie wiadomo, gdzie mnie szukać.
Psy palą ogromną liczbę kalorii w ciągu dnia?
Psy w pełnym treningu około dziesięciu tysięcy kalorii na dzień.

Jak w takim razie wygląda ich dieta?
Jedzą mięso z witaminami, tłuszczem ze zmieszaną suchą karmą. Jest to specjalne jedzenie dla psów aktywnych, w którym znajduje się więcej tłuszczu i protein. Dodatkowo dostają witaminy, przysmaki i tran dla psów. Rytm dnia i treningu determinuje czas posiłków. Jeszcze snaksy podczas treningów.
Gdybyś musiała wyprowadzić się teraz ze Svalbardu?
Nie znam miejsca, w którym łatwiej byłoby mieć psy niż tutaj. Mieszkają bardzo blisko miasta, więc jeśli chcę wyjechać ze Svalbardu, nie mam problemu, żeby zapytać znajomych o opiekę. W zimę na trening startuje się prosto z psiarni. Na lądzie w większości przypadków ciężko jest znaleźć takie miejsce.









Pracowałam kiedyś u weterynarza, więc sama zszyłam rany i poszłam na kontrolę, kiedy weterynarz już wrócił. Miałam akurat w apteczce ostatni zszywacz na wypadek takiego zdarzenia. W aptece dokupiłam to, czego potrzebowałam do oczyszczenia rany.

Jeśli któryś z psów zachoruje, jedziecie do weterynarza, czy weterynarz przyjeżdża do was?
Zabieramy psy do weterynarza. W mieście jest ich teraz dwóch. Ostatnim razem nie było żadnego z nich na wyspie, a Loui z Killutem się pogryzły. Pracowałam kiedyś u weterynarza, więc sama zszyłam rany i poszłam na kontrolę, kiedy weterynarz już wrócił. Miałam akurat w apteczce ostatni zszywacz na wypadek takiego zdarzenia. W aptece dokupiłam to, czego potrzebowałam, żeby oczyścić ranę.
Musiałaś kiedyś zastrzelić jednego z nich, bo nie było ratunku?
Tak, nieprzyjemne uczucie. Nie wspominam tego dobrze. Było to w czasach, gdy nie mieliśmy weterynarza na wyspie.
Pamiętasz kilkudniowe wypady z psami?
Tak, zabiera się namiot albo jedzie do hytty. W ostatnie święta wielkanocne po raz pierwszy od dziesięciu lat ja i mój chłopak oboje mieliśmy wolne święta. Mój chłopak jechał skuterem, więc zabrał ze sobą drewno. Cięższe rzeczy zapakował do boksa. Ja jechałam saniami, na które zabrałam wszystkie psie rzeczy i jedzenie na całą wielkanoc. Spędziliśmy tam pięć dni. Stamtąd mogliśmy dotrzeć w miejsca, w które nie można dojechać skuterem. Mój chłopak podczepiał się nartami do sań. Maise siedziała w saniach. W zimne noce wszystkie psy siedziały z nami w hyttcie. Dojechaliśmy do lodowca i poszliśmy do jaskini lodowej i pod Lilo załamał się lód. Nie mogła wyjść, musiałam ją wyciągnąć. Na szczęście zmokła mi tylko jedna warstwa. Lilo była cała przemoczona, a do hytty wracaliśmy dwie godziny. Siedziała w saniach zapakowana w kurtkę puchową. Słońce świeciło, ale temperatura minus szesnaście stopni.

Jakie są najdalsze hytty, o jakich wiesz?
Na przykład na północy, około trzystu kilometrów stąd, na Verlegenhuken. Skuterem przy dobrej pogodzie jedzie się tam osiem godzin.
Co jest dla ciebie najtrudniejsze w życiu tutaj?
To, że nie można wsiąść w samolot, kiedy się chce, bo są za drogie bilety. Jeśli wydarzy się coś złego, nie wyrwiesz się z wyspy na przysłowiowy weekend. No i brak lasu.
Czujesz się trochę jak w więzieniu?
Trochę tak jest. Kiedy zginęła moja koleżanka Anna Pasek, nie mogłam wydostać się z wyspy na pogrzeb, bo nie było biletów. Wszystko było wykupione. Pojechałam później odwiedzić jej rodziców i grób Ani, pożegnać się.

Gdzie się teraz znajdujemy? Do psów, które nas otaczają, przyjeżdżają inni ludzie?
Jesteśmy w klubie, od którego ludzie wynajmują klatki. Klub płaci dzierżawę Storenorske. Osoby, które mają tutaj psy, są za nie odpowiedzialne. Karmią je, sprzątają. Nie ma tutaj nikogo, kto siedziałby dwadzieścia cztery godziny na dobę i opiekował się psami. Villmarksenter, które znajduje się obok to prywatna firma turystyczna. Chyba najstarsza zaraz po Basecamp. Warto wspomnieć, że firm jest sześć.
Jak najdalej pojechałaś ze swoimi psami?
Najdalej byłam na biegunie. Ale nie z tymi, z grnelandami. Dwa ostatnie stopnie. Pracowaliśmy z kolegą przy turystach na wycieczce. Spaliśmy po cztery godziny na dobę. Ciężka praca. Wszystko zależy od prądu morskiego, od wiatru i od tego, jak porusza się lód. W dzień można przejść wiele kilometrów i stracić to w nocy.
Jest coś, czego się boisz?
Boję się, że coś się stanie z psami.
Jeśli gdzieś leży niedźwiedź i się go nie widzi, to broń i tak nie pomoże. A czasami tylko garnki wystarczają, żeby odstraszyć niedźwiedzia.

Jeździsz z długą bronią? Czy ktoś jeździ z krótką, nie jest ona wygodniejsza?
Jest, ale jest gorszy cel. Miałam kiedyś rewolwer, ale żeby utrzymać licencję, trzeba było raz na rok ją odświeżać. Jeśli gdzieś leży niedźwiedź i się go nie widzi, to broń i tak nie pomoże. A czasami tylko garnki wystarczają, żeby odstraszyć niedźwiedzia. Chłopakom z Green Dog zdarzyło się, że niedźwiedź pojawił się w Bolterdalen. Dali mu liną po nosie i poszedł. Mieli broń, ale nie mieli czasu. Przeważnie jest tak, że niedźwiedź widzi ciebie, zanim ty zobaczysz jego.
Prawdziwy zaprzęg polega na tym, że musisz biegać i popychać sanie, a nie tylko siedzieć.
Jak trenujesz psy?
To przede wszystkim czas, który poświęcam na sam trening. Pierwsze osoby, które jeżdżą na tundrze to osoby z psami. Nie ma wytyczonych ścieżek skuterowych, po których biegną psy. Jeśli są zrobione szlaki, to nawet mój najlepszy lider uprze się czasem, żeby biec właśnie po nim.
Sanie zaprzęgowe są tworzone tu na miejscu, czy sprowadzane?
Sprowadzane. Niektórzy budują sami, ale trzeba się na tym znać. Ja jestem przyzwyczajona do topoganów. Jedne sanie ostatnio zabiłam, ale na szczęście miałam zapasowe.
Psom nie jest zimno?
Dzisiaj nie. Mają izolowane domy, ale dokładam im też wełnę drzewną, żeby miały dodatkową izolację. Jak zbierze się trochę wilgoci, zmienia się ją na nową. Kiedy temperatura spada poniżej minus dziesięciu stopni Railey dostaje kurtkę, bo jest najstarsza, Revy, bo ma najkrótszą sierść, a Stoke, bo traci na wadze.

Każdy ma swoją historię, pamiętasz wszystkie?
Rally dostałam od znajomych, kiedy miała osiem lat, była dla nich zbyt wolna. Loui został kopnięty przez łosia i wylądował u koleżanki fizjoterapeutki. Latem przyjechał do mnie. Stoke kupiłam jako szczeniaka od Roberta Sørlie, znanego maszera w Norwegii, który jeździ bardzo dużo wyścigów. Revy’ego też dostałam od znajomych, bo go nikt nie chciał ze względu na ADHD. Havok urodził się na Farmhamnie.
Czy któryś z nich jest emerytem, który pracował z turystami?
W pierwszym i drugim teamie miałam takie psy. Były to te, których inni nie chcieli lub były w jakiś sposób problematyczne.
W styczniu mamy na Svalbardzie nieoficjalny wyścig znajomych. Dystanse ustalamy sami. W ubiegłym roku było to sześćdziesiąt kilometrów. W pierwszym było to chyba osiemdziesiąt kilometrów. Nie startowałam w nim, bo byłam wtedy na Antarktydzie.
Brałaś kiedyś udział w wyścigach?
Na lądzie raz. Trenowałam psy dla człowieka, który jechał w Finnmarksløpet. Przed nim odbywał się mały rejs złożony z dwóch dystansów. Krótki trwał dwa dni i składał się z trasy stu kilometrów, podzielonej na dwa dni. Długi miał około dwustu kilometrów. W krótkim udało mi się przez przypadek zdobyć pierwsze miejsce. Kiedyś nazywało się to Altatodages teraz Beskades. W styczniu mamy na Svalbardzie nieoficjalny wyścig znajomych Mørketidsløpet. Dystanse ustalamy sami. W ubiegłym roku było to siedemdziesiąt kilometrów. W pierwszym było to chyba osiemdziesiąt kilometrów. Nie startowałam w nim, bo byłam wtedy na Antarktydzie. W ubiegłym roku zebrało się pięć teamów. W kwietniu jest Troppers Trail. Trwa dwa dni. W jedną stronę czterdzieści kilometrów w drugą trzydzieści. Taki wyścig, by inni mogli brać udział i by móc się zintegrować.
Czujesz się zmęczona nocą polarną?
Noc polarna jest najlepsza. Najgorzej jest w okresach, kiedy słońce zachodzi i wraca.
Kontynuuj podróż:
- „To kruche środowisko, więc ważne, by o nie dbać”. Khristin Aina Galang Grana i Angie Bardoquillo o życiu na Svalbardzie
- „Nie mogłem przestać myśleć o tym, jak wrócić”. Geolog Jakub Witkowski o wyprawie na Spitsbergen w 1997 roku
- „Żyjemy daleko na północy i często, jeśli potrzebujemy pomocy, zanim otrzymamy ją z kontynentu, możemy liczyć tylko na siebie” – rozmowa z Sysselmannem Svalbardu Kjerstin Askholt










Jestem pod wrażeniem wielkiej miłości do psiaków