„Wojny między psami i niedźwiedziami nie było nigdy”. Tadeusz Makarewicz o wyprawie założycielskiej na Spitsbergen w latach 1957-1958

Tadeusz Makarewicz i Jerzy Jasnorzewski

Jest rok 1957. Stanisław Siedlecki jako kierownik organizuje wyprawę polarną na Spitsbergen, która odbywa się w ramach Międzynarodowego Roku Geofizycznego. Do Zatoki Białego Niedźwiedzia przenosi się trzydziestosiedmioosobowa grupa Polaków, którzy zakładają Polską Stację Polarną w Hornsund oraz prowadzą badania w swoich dziedzinach. Wśród dziesięciu śmiałków, pozostałych w grupie zimującej, znajduje się trzydziestoletni wtedy meteorolog Tadeusz Makarewicz, który w trakcie trwania wyprawy wspólnie z Romanem Trechcińskim pisze książkę „Halo, Spitsbergen”.

W latach 50. rodziny polarników mogły komunikować się z nimi tylko w jeden sposób. Redaktor Czesław Nowicki jeździ po Polsce i nagrywa wiadomości, które później nadawane są do polarników za pośrednictwem audycji, odbywającej się co sobotę w Polskim Radiu. „Halo, Spitsbergen! Halo, Hornsund! Dobry wieczór, kochani”. Na te słowa polarnicy czekają zgromadzeni w ciasnym pokoju. Niecierpliwie nasłuchują wiadomości przekazywanych przez rodziny. Głos Hornsundu, redaktor Nowicki nagrywa w Polsce dzieci i żony, a Siedlecki notuje w notatkach, że dla rodzin w kraju i dla wszystkich przyjaciół audycje są poważnym przeżyciem. Ponoć „Warszawę na ogół słychać było wyraźnie, ale gdzieś z boku uparcie wdzierały się zgrzytliwe dźwięki muzyki jazzowej, a czasem jakaś podobno kanadyjska stacja puszczała między rozmowy głośne serie piskliwych kropek i kresek”.

To wielki zaszczyt rozmawiać z członkiem wyprawy założycielskiej i usłyszeć urywki tej wspaniałej historii z pierwszej ręki. Z Tadeuszem Makarewiczem rozmawiam o budowie stacji polarnej w Hornsund w 1957 roku, pomiarach meteorologicznych, które prowadzone były w tamtych czasach w Arktyce oraz o wspomnianej audycji i emocjach towarzyszących jej nasłuchiwaniu.  Swoją perspektywą zechciała podzielić się z czytelnikami również córka pana Tadeusza, Katarzyna Makarewicz.

Jak to się stało, że trafił pan na Spitsbergen?

Meteorologii uczyłem się w Warszawie w Instytucie Meteorologicznym. Wtedy nazywał się PIHM, czyli Państwowy Instytut Hydrologiczno-Meteorologiczny (przyp.red. nazwa używana w latach 1945-1972). Po studiach nie szukało się pracy, tylko się ją dostawało. Zatrudnienia były rządowe. Z Warszawy wróciłem do Krakowa i wiele lat pracowałem w krakowskim biurze prognoz.

Katarzyna Makarewicz: Pamiętam, że tata dostał się na wyprawę nie tylko ze względu na to, że z wykształcenia był fizykiem, meteorologiem i synoptykiem, ale potem przeważające było to, że był też harcerzem, ponieważ harcerze mieli świetne umiejętności.

Tadeusz Makarewicz
Tadeusz Makarewicz przy zmianie pasków anemografu. Zdjęcie pochodzi z książki Stanisława Siedleckiego ,,Dom pod biegunem”.

Przed wyprawą Stanisław Siedlecki powiedział, że będzie pan musiał zorganizować przed nią wiele dziwnych rzeczy. Jak zapamiętał pan czas przygotowań?

Wszystkie wiatromierze, termometry i urządzenia do pomiaru wilgoci musiałem załatwić z PIHMu. Jeździłem po Polsce do różnych fabryk produkujących te instrumenty. Niektóre z nich traciły ważność. Mogły pracować jakiś czas, a potem się je wyrzucało. Nie mogłem więc brać takich, które nie wytrzymałyby całej wyprawy. Nie zawsze było je łatwo znaleźć.  

W każdej instytucji, gdzie musiałem coś zamówić, kupić czy dostać, lwią część czasu zużywałem na szukanie różnych wicedyrektorów, kierowników działu, czy choćby referentów, którzy mieli podpisać jakiś dokument, czy przybić jakąś pieczątkę, potem na czekanie gdyż z reguły żadnego z nich nie było na właściwym miejscu, czekanie na przeróżne decyzje i wyniki rozmaitych konferencji.

„Halo Spitsbergen, Halo Hornsund, dobry wieczór, kochani”. Pamięta pan te słowa redaktora Nowickiego? Wraz z kolegami czekaliście na nie z niecierpliwością?

Redaktor Nowicki jeździł po Polsce i odwiedzał rodziny wszystkich członków wyprawy. Raz w tygodniu odbywała się audycja radiowa, w której rodziny odzywały się do polarników. Kiedy zachorował lekarz wyprawy, zabrała go Lena radziecka i wtedy jeśli ktoś miał napisany list, mógł go wysłać statkiem. Po odprawieniu lekarza na statek, Siedlecki zabronił nam chorować.

Polarnicy nasłuchujący audycji redaktora Czesława Nowickiego. Zdjęcie pochodzi z książki Stanisława Siedleckiego ,,Dom pod biegunem”.

Proszę opowiedzieć o budowie stacji w 1957 roku. Czy to prawda, że członkowie wyprawy założycielskiej podczas budowy mieszkali w namiotach?

Nie było gdzie indziej spać. Mieliśmy specjalne śpiwory, wielkie grube wory, do których wchodziło się, zawiązywało i można było spać, nie czując zimna. Namiot chronił przed wiatrem. Dom budowany był w Polsce, tak by dało się go rozebrać i ustawić w Hornsund. Inżynier Piotrowski zajmował się jego budowaniem na Spitsbergenie. Każdy z nas miał własny pokoik. Nieduży, ale wygodny. Mieliśmy ogrzewanie, więc nie było za zimno. Teraz w Anglii jest mi chłodno, choć nie ma tu mrozu. Wtedy, na Spitsbergenie, było dostatecznie ciepło. Kiedy wróciłem z wyprawy chodziłem ubrany bardzo lekko. Nie było potrzeby grubego ubierania się. Teraz po tych wszystkich latach jest zupełnie odwrotnie.

O, jak przykro opuszczać ciepły śpiwór! Podłe jest życie meteorologów. Wszyscy inni przeczekują psią pogodę w śpiworach, a biedni obserwatorzy wtedy właśnie najwięcej mają do roboty – nie wolno przepuścić żadnego zjawiska.

Katarzyna Makarewicz: Pamiętam anegdotę, którą tata opowiadał na temat spania w namiotach. Kiedy polarnicy dopłynęli na Spitsbergen w czerwcu, trwał dzień polarny. Nie mieli jeszcze wyrobionego rytmu czasu. Dopiero powoli wszystko się układało. Każdy namiot funkcjonował zatem w innej strefie czasowej. Jedni polarnicy wstawali i jedli śniadanie, a w tym czasie grupa osób z innego namiotu jadła kolację.


Podejmowane co jakiś czas próby sprostowania dnia dały rezultat dopiero we wrześniu, gdy zaczęła zapadać normalna noc. Tymczasem trudno było liczyć się z godziną.

Tadeusz Makarewicz z kręgiem wieloryba przywiezionym z Norwegii w 1958 roku. Zdjęcie: archiwum prywatne.

Trudne było wyładowanie statku z całego dobytku, który popłynął z wyprawą do Hornsund?

Wyładunek był okropny. To była ciężka praca, ale trzeba było ją wykonać.

Zamieniliśmy się w tragarzy. Do miejsca, gdzie ma stanąć obóz, jest dobre pół kilometra drogi. Przez cały dzień ciągnął tam sznurek ludzi ze skrzynkami na plecach. Pomimo tego sterta skrzyń na wybrzeżu powiększała się. A gdy i tratwa włączyła się do akcji, wyrzucając na brzeg co dwie godziny 6 ton bagażu, ludzi ogarnęła rozpacz. Przestaliśmy wierzyć, że te piramidy skrzyń i skrzyneczek znajdą się kiedykolwiek na terenie obozu.

Jakie pomiary meteorologiczne prowadziło się w Hornsund oraz czy to prawda, że pomiary te były prowadzone osiem razy na dobę i wiązały się z dużym niebezpieczeństwem w trakcie trwania nocy polarnej?

W nocy odczytywało się tylko temperaturę. Nie było widać, jakie są chmury. Wszystko było czarne. Na całym świecie robi się obserwacje, co trzy godziny. Kilka razy na dobę rysuje się mapę pogody. Widać na niej jak biegną na przykład fronty. Dzięki temu można przewidzieć pogodę na następny dzień.

O godzinie zero zero czasu Greenwich dokonałem pierwszej obserwacji meteorologicznej. Chmury, wiatr, temperatura, wilgoć, ciśnienie… Wraz ze mną spogląda w tej chwili na niebo i instrumenty wiele tysięcy obserwatorów na całym świecie. Obserwacje meteorologiczne są ujednostajnione umowami międzynarodowymi, przebiegają wszędzie jednakowo i w tym samym czasie, regularnie co trzy godziny. Na czas trwania Międzynarodowego Roku Geofizycznego sieć stacji obserwacyjnych została zagęszczona przez wszelkiego rodzaju wyprawy, głównie polarne – arktyczne i antarktyczne. Te obszary naszego globu kryją jeszcze w sobie najwięcej tajemnic, a przy tym tu mieści się źródło wielu procesów mających wpływ na pogodę w szerokościach umiarkowanych, dlatego niezwykle cenne są badania meteorologiczne tu prowadzone i program MRG kładzie na nie wielki nacisk.

Tadeusz Makarewicz podczas obserwacji meteorologicznych przy klatce meteo. Obok Stanisław Baranowski. Zdjęcie pochodzi z książki Stanisława Siedleckiego ,,Dom pod biegunem”.

Podczas wyprawy założycielskiej w 1957 roku, polarnikom towarzyszyły owczarki podhalańskie. Pamięta pan Szałasa i Dolinę, i to jak reagowały na niedźwiedzie polarne?

Wojny między psami i niedźwiedziami nie było nigdy. Dolina i Szałas to były miłe pieski, które miały też szczeniaki.

Jak zapamiętał pan noc polarną? Wiem, że próbował Pan nagrać zorzę polarną na taśmę filmową.

Był to piękny, dziwny widok. Nie wiadomo było, skąd się bierze, ale zawsze oglądaliśmy, jak świeciła. Ktoś przed namiotem zauważał, że pojawiła się zorza i wszyscy wychodzili ją podziwiać. Filmowałem zorzę polarną, co było dość trudne. Wyprodukowano film o wyprawie i nagrania zorzy się w nim pojawiają.

Tadeusz Makarewicz ze zdjęciem zorzy polarnej wykonanym podczas wyprawy na Spitsbergen. Zdjęcie: archiwum prywatne.

Ma pan ulubioną historię przywiezioną ze Spitsbergenu?

Szukam ich w książce, żeby sobie przypomnieć. 

Katarzyna Makarewicz: Historie przywiezione ze Spitsbergenu przewijały się przez całe moje dzieciństwo. Kiedy byłam mała, tato wyciągał starą kamerę z taśmą i na ścianie wyświetlał czarno-białe filmy, które nagrywał w Arktyce. Tata często mówił o niedźwiedziach polarnych, które podchodziły pod stację i grzebały w koszach. Mama zawsze opowiadała, że tata zawsze był dość chorowity, natomiast po powrocie z wyprawy przestał chorować. Przez lata nie zachorował w ogóle i ciągle było mu za gorąco, więc chodził ubrany bardzo lekko nawet w zimie, kiedy na dworze było minus dwadzieścia stopni.

Tadeusz Makarewicz strzyże Jerzego Jasnorzewskiego. Jak pisze Stanisław Siedlecki ,,główny meteorolog wyprawy okazał się świetnym fryzjerem. Na innych kolegów próbujących tego fachu patrzył jak na brudną konkurencję. Zakład pana Tadzia miał ustaloną renomę i klientów nie brakowało zwłaszcza w przededniu dni świątecznych lub imienin”. Zdjęcie pochodzi z książki Stanisława Siedleckiego ,,Dom pod biegunem”.

Pamięta pan, jak smakuje niedźwiedzina?

Jedliśmy mięso niedźwiedzia polarnego. Nie było smaczne, ale dało się je jeść. Było to świeże mięso, a my całą wyprawę musieliśmy przeżyć na konserwach. Oprócz niedźwiedzi jedliśmy też foki i różne ptaki, których było tam mnóstwo.

Jak zapamiętał pan profesora Siedleckiego?

Był dobrym, rzeczowym człowiekiem. Myśmy go zawsze lubili. Chciał, żeby wszyscy członkowie wyprawy byli harcerzami.

Tadeusz Makarewicz świętuje 80. urodziny w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. W te urodziny dostał też przesyłkę z życzeniami prosto spod bieguna od ekipy polarników. Zdjęcie: archiwum prywatne.

Wyprawa musiała być trudna nie tylko ze względu na warunki nowego miejsca, co było dla Pana najtrudniejsze?

Na niedźwiedzie trzeba było uważać, bo one mogły człowieka zjeść. Chodziliśmy też po lodowcach. Jeden z kolegów wpadł do szczeliny, ale na szczęście dało się go wyciągnąć. W książce opisywaliśmy tę historię. Na lodzie jest bardzo ślisko, więc trzeba ostrożnie chodzić.

Szczelina miała z 10 metrów głębokości i 4 metry szerokości u góry. Na głębokości kilku metrów zwę żała się do dwóch metrów, a potem spadała pionowo w dół. Dno było gdzieś strasznie głęboko, ledwie je widziałem. Staszek jednak nie zleciał na dno, a wisiał głową na dół o jakieś 4 metry od górnej krawędzi szczeliny. Lewą nartę miał zaklinowaną tak, że tył jej opierał się o jedną ścianę, dziób o drugą. Prawą nogę miał również unieruchomioną w jakimś nienaturalnym skręcie. Zdumiewające było, że wiązanie przy narcie nie puściło

Życie w odosobnieniu na małej powierzchni było dla Pana trudne?

Teraz stacja jest rozbudowana, ale wtedy był tylko jeden domek do mieszkania i agregatornia, tam, gdzie tworzył się prąd. Na stacji każdy miał swój pokoik i było ich dokładnie dziesięć.

,,Zimownicy”. Od lewej: Wiśniewski, Trechciński, Lars, Siedlecki, Jasnorzewski, Czeppe, Bajer, Makarewicz. Nad nimi: Zalewski, Baranowski. Zdjęcie pochodzi z książki ,,Halo Spitsbergen”.

Jak zapamiętał pan Larsa? Odwiedził Pana później w Krakowie?

Lars odwiedził stację z Gubernatorem Svalbardu. Przyjechali psim zaprzęgiem. Lars nie mógł wrócić ze względu na odmrożenia i został z nami na stacji. Myśmy przypuszczali wtedy, że wysłali go po to, by nas obserwował i objaśniał Norwegom, jak się Polacy na stacji zachowują i co robią. Myśleliśmy, że jest szpiegiem, ale to był fajny facet. Bardzo się polubiliśmy, był potem w Krakowie ze swoim synkiem. Odwiedził nas po paru latach po naszym powrocie z wyprawy. Nazywał się Lars Fasting. Przebywając z nami na stacji nauczył się mówić po polsku, a myśmy uczyli się języka norweskiego.

Lars Fasting. Zdjęcie pochodzi z książki Stanisława Siedleckiego ,,Dom pod biegunem”. Autorem zdjęcia jest Janusz Czecz.

Proszę opowiedzieć o pisaniu książki „Halo, Spitsbergen”.

Przed wyjazdem umówiłem się z wydawnictwem, że w trakcie wyprawy będę pisał. I na Szpicbergu pisałem ja i Trechciński, bo autorów książki jest dwóch. Później redaktorzy to skomplikowali. Po powrocie jeździłem też po różnych miejscach i pokazywałem fotografie ze Spitsbergenu.

Czytał pan inne książki kolegów o wyprawie założycielskiej na Spitsbergen?

My byliśmy grupą zimującą, ale na wyprawie byli również letniacy i oni też pisali książki po powrocie do Polski. Mam książkę Szczepańskiego „Zatoka Białych Niedźwiedzi”, która jest tłumaczeniem nazwy Isbjørnhamna i książkę Birkenmajera „Pod znakiem białego niedźwiedzia”.

Młody doktor nauk geologicznych, Krzyś Birkenmayer, wędruje zazwyczaj sam po nadbrzeżnych ska- łach okolic Hornsundu, zbierając dane do ich historii geologicznej. Na jedną z dłuższych wycieczek w głąb lądu zabrał wyładowany puszkami konserw plecak, sanie, namiot, śpiwór, swój nieodstępny młotek geologiczny i… Wiesia do pomocy w transporcie bagażu tudzież dla bezpieczeństwa. Wrócili po dziesięciu dniach taszcząc przemoczone śpiwory i podarty w strzępy namiot. Ot, maleńkie spotkanie z Arktyką. Tu, na wybrzeżu, nieustanny ptasi jazgot i odrobina zieleni pozwalają chwilami o niej zapomnieć, ale już o kilka kilometrów dalej, w głębi lądu, na wielkich płaszczyznach spękanych lodowców panuje ona niepodzielnie z całą swą surowością.

Po powrocie z Arktyki spotykaliście się z kolegami z Hornsund?

Pierwszy zjazd polarników odbył się w moje imieniny, 28 października krótko po naszym powrocie.

Katarzyna Makarewicz: Kiedy tata pięć lat temu obchodził dziewięćdziesiąte urodziny zapytałam go, czy ma swoje ulubione. Odpowiedział, że jego ulubionymi były trzydzieste, czyli te, które świętował w Arktyce w czasie wyprawy. Urodziny pod biegunem.

Znaczek wyprawy przyznawany uczestnikom polskich ekspedycji na Spitsbergen. Zdjęcie: archiwum prywatne

Korekta: Monika Subda

Zdjęcie główne pochodzi z książki Stanisława Siedleckiego ,,Dom pod biegunem”. Autorem zdjęcia jest Jarosław Brzozowski.

CZYTAJ DALEJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *