„Muszę się przemieszczać, być w drodze”. Leszek Nord o poetyce Arktyki i słowach z domu lodowców 

Leszek Nord

W dławiących gardła przestrzeniach Spitsbergenu powstają słowa. Z nich zaś powstają domy, do których czytelnicy poezji wchodzą, by zamieszkać tam z rodzącymi się emocjami. Na północy buduje je poeta z Polski. Mieszka w zielonym domu, najstarszym w Longyearbyen. Nie uważa się za antysystemowca, ale nie obchodzi go zdanie krytyków.  Susan Sontag w książce „O fotografii” napisała, że zapisy fotograficzne dostarczają dowodów rzeczowych. Coś, o czym słyszeliśmy i w co wątpimy, wygląda na dowiedzione, jeśli pokażemy to na zdjęciu. Takimi świadectwami są wiersze napisane przez Leszka Norda. Uwieczniają to, co przeżyte, doświadczone. Tytuł ostatniej opublikowanej książki „nic się tu nie ubiera w słowa” jest odpowiedzią na pytanie, na które odpowiedzieć się nie da. Leszek Nord opowiada o poetyckości Arktyki, słowach, ale też o sprawach przyziemnych, dziejących się aktualnie na Svalbardzie.

Zastanawiam się Leszku, jak to się stało, żeśmy się jeszcze nigdy nie przecięli na tych północnych szlakach?

Pierwszy raz na Svalbard przyjechałem w 2006 roku. Koleżanka Karolina, która była tu jeszcze wcześniej, powiedziała, że ludzie przyjeżdżając, albo zakochują się w tym miejscu, albo go nie cierpią i już nie wracają.

Czyli skoro zostałeś…

To coś w rodzaju domu. Zwłaszcza że dom, w którym w tej chwili jesteśmy odbudowałem. Był kompletną ruiną, która leżała w błocie. Weszliśmy z Ole pod ten dom, wykopaliśmy w błocie jamy i wciągnęliśmy do nich bale, na których go podnosiliśmy. Okazało się, że był zgniły do okien. Wszystko jest odremontowane pod okiem głównej archeolog z Oslo. Pani chodząc po domu, wpadła w dziurę aż po pachy. Zmieszani staliśmy nad nią, ale ona na szczęście zaczęła się śmiać. 

Leszku jak poznałeś Ole?

Przyjechałem do niego do pracy. Poznałaś Królika? Jarek, który przybył na Spitsbergen jeszcze wcześniej i jeździ tu autobusem.

Poznałam w 2019 roku. Niesamowite, że chodziliście do jednej klasy w Polsce, a później znaleźliście się obydwaj tutaj.

Jarek był w swoim czasie wielką gwiazdą. Był kompozytorem i autorem tekstów zespołu szantowego „Krewni i znajomi Królika”. Brat Jarka był szefem zimowania w Hornsund. Któregoś roku wziął go ze sobą na stację jako kucharza i  po skończonym zimowaniu Jarek wylądował w Longyearbyen. Dowiedział się, że może być tu kierowcą. Pewnego dnia Ole spotkał Jarka na lotnisku i zapytał, czy nie zna kogoś, kto chciałaby u niego pracować. Akurat skończyłem budowę domu w Polsce i pomyślałem, czemu nie? Zwłaszcza że człowiek miał kredyt na głowie. 

W trakcie remontu i podnoszenia domu znaleźliście coś ciekawego?

Na strychu, a właściwie w przestrzeni między sufitem a dachem, znaleźliśmy części maszyny z odręcznym listem w języku angielskim. Okazało się, że to najstarszy zachowany dokument w mieście. List został zabrany do muzeum.

Inspirujesz się naturą Spitsbergenu pisząc wiersze?

Do pisania potrzebuję przestrzeni. Muszę wyjść na zewnątrz. W domu dopiero odbywa się ciężka praca, ale sam pomysł wpada do głowy tam. Pamiętam, jak odwiedziła mnie tu córka. Była zajęta swoimi sprawami, a my próbowaliśmy z żoną wyciągać ją w różne ciekawe miejsca. I nie wyglądało na to, że jej się podobało, ale później Spitsbergen ciągle w niej tkwił. Wspomina go z wielkim sentymentem.

Trudno się wyzbyć tego miejsca po powrocie do Polski. Ty Leszku jesteś tu cały rok?

Nie, w życiu! Chociaż trudno powiedzieć, jak to właściwie jest, bo w tamtym roku przyleciałem we wrześniu, a wyleciałem w marcu. To dość długo. Osiem miesięcy przebywałem tu najdłużej.

Jak radzisz sobie w trakcie nocy polarnej?

Na przełomie roku 2022 i 2023 bardzo mi się podobało. Pamiętam, że kiedy zaczęło robić się jasno, byłem niezadowolony z końca nocy polarnej. Dla mnie teraz trudniejszy jest dzień polarny. Cały czas jest widno. Kiedyś go lubiłem, spałem przy odsłoniętym oknie i nie przeszkadzało mi, że słońce świeciło bez przerwy. W tej chwili dzień polarny już mi dokucza. Drażni mnie to światło, zasłaniam okna. Kiedy pierwszy raz przelecieliśmy tutaj z kolegą, podekscytowani uznaliśmy, że pójdziemy w góry. Był to początek maja. Wspięliśmy się na Platåfjellet i uważaliśmy, że zdobyliśmy jakiś szczyt, ale spotkaliśmy dwie mamy z grupą dzieci, które zjeżdżały tam na sankach. Dla nas to nie było wyjście na sanki. 

À propos zdobywania szczytów, podziwiałyśmy dzisiaj pozostałości po pierwszych budynkach powstałych w Longyearbyen.

W latach trzydziestych wybudowano drugie miasto – Svedrupbyen. Znajduje się po drugiej stronie rzeki, naprzeciw Nybyen. Jest tam duży budynek, messa, do której robotnicy schodzili na posiłek. Właściwe Longyearbyen zostało spalone, kiedy przypłynęły dwa okręty niemieckie. Ogień artyleryjski był wyżej, dlatego budynek, w którym rozmawiamy ocalał. 

Interesuje mnie napływ mauserów na Svalbard. Dlaczego było ich tu tak dużo?

Myślę, że w Norwegii było ich tak dużo, ponieważ zostały po wojnie. Trzeba pamiętać, że do końca wojny Niemcy utrzymywali około 300 tysięczny korpus. Po kapitulacji niemieckiej armia norweska przejęła cale uzbrojenie. Kolega Rafał miał takiego mausera, którego wyprodukowano w Radomiu przed drugą wojną światową. We wrześniu, kiedy Niemcy zdobyli radomską fabrykę, wybijali na mauserach wrony. Rafał miał w ręku takiego mausera właśnie, który zawędrował z Polski przez Norwegię aż tu na Svalbard. 

Pamiętasz pierwsze napisane wiersze?

Etapy były różne, ponieważ pierwsze wiersze pisałem jako młody człowiek. Ukazywały się one w prasie literackiej i w radio. Później przez długie lata nie pisałem. Dopiero w Norwegii miałem dużo czasu i mogłem zacząć na nowo. Z pisaniem to nie jest taka prosta sprawa. Trzeba napisać dwieście złych wierszy, zanim napisze się jeden dobry. Później wyrzuca się różne rzeczy i zostaje szkielet. Kilka słów, wokół których coś się buduje. Przypomina mi to budowanie domu. Każda belka musi mieć swoje miejsce tak jak słowo w wierszu. Pracując nad konkretną książką, wycinam i wyrzucam. Później do tego nie wracam. Nie wiem, co powiedziałby krytyk literacki, choć za bardzo mnie to nie interesuje. Nie mówię, że jestem antysystemowy, bo to nie jest nowoczesna poezja. Według mnie to prosta poezja, nieskomplikowana. Uważam też, że musi być trudno, żeby coś napisać. Trzeba pracować z językiem. Rozbijać zbitki słowne. Szukać zaskakujących brzmień.

Kiedy wiadomo, że powstała wersja ostateczna wiersza?

Musisz się wprawić w taki stan pracy nad książką, że wykorzystujesz całą szerokość swoich umiejętności. Wiersze układają się w historię. Pamiętam, jak wysłałem do mojego wydawcy drugą książkę. Powiedział, że zwariowałem, że nie da się tego czytać. Wiersze nie miały tytułów, tworzyły pewnego rodzaju historię. Wydawca powiedział, że odpada, następnie wydrukował książkę tak, jak leci. I wiem, że się podoba.

Możemy podać chociaż jeden tytuł wiersza, który pozostał niezmieniony i nietknięty od samego początku? Jak to jest z wracaniem do tego, co zostało napisane kiedyś?

Być może jest to „Pewność”. Próbowałem go wiele razy „poprawić”, nie udało się. Wiem teraz, że jest skończony, w pewnym sensie doskonały. W moim wypadku to nie jest wymyślanie czegoś, czego nie było. To są rzeczy, które mi się przytrafiły, które w jakiś sposób przeżyłem, które były prawdziwe. Wracając do tych wierszy, wracam do emocji. Miałem dużo egzemplarzy „Rozbitka”, które rozdałem i nie pozostał mi ani jeden. Dzieci wyłowiły mi go na aukcji. Mając książkę w ręku, poczułem te emocje, które towarzyszyły mi przy pisaniu. Słyszałem historie, że ludzie wypożyczali sobie te  książki z biblioteki na zawsze.

Kapuściński powiedział, że kiedy brakuje weny, trzeba się położyć na podłodze i leżeć, dopóki coś nie przyjdzie do głowy. Robisz coś takiego?

Muszę się przemieszczać, być w drodze. Wtedy coś się dzieje. Mamy taką tradycję z Ole, że wypływamy we wrześniu do jego hytty. Piszę wtedy dość dużo. Nie zawsze są to dobre rzeczy, ale wena wraca. Po powrocie do domu, mam nad czym pracować. To tutaj w trakcie nocy polarnej układałem trzecią książkę. Nie było takiego ruchu jak teraz, tak zwanym latem, kiedy w mieście panuje rozgardiasz.

Masz swoje ulubione słowo?

Uważność.

Piszesz tylko po polsku, czy w języku norweskim też zdarzyło ci się napisać jakiś wiersz?

Wielu ludzi chciałoby przeczytać moje wiersze w języku norweskim. Zacząłem o tym myśleć i pracuję nad tym z Antonem,  pół Anglikiem, pół Niemcem, który wychował się w Oslo. Umówiliśmy się, że będzie pomagał tłumaczyć moje wiersze na język norweski.

Usłyszałeś kiedykolwiek krytykę, która była bolesna? Jesteś wrażliwy na punkcie swoich dzieł?

Z moją córką rozmawiałem o tym, że poezja to emocje, które dzieją się w człowieku kiedy czyta. Nie mam na nie żadnego wpływu. Sam czytam dużo poezji, bo to jest świetny sposób na wejście w czyjś świat, choć tak naprawdę wchodzi się w swój świat. Słowa dotykają pewnych strun, które zaczynają drgać. Czytanie poezji wywołuje we mnie poczucie przestrzeni, gdzie poezja się tworzy. Dlatego krytyka nie może być bolesna, tylko ciekawa.

Północ jest poetycka?

Kiedyś ksiądz, który był Polakiem, pracującym w Ameryce, chciał odprawić w tutejszym kościele mszę, powiedzieć kilka słów do rodaków. Walnął takie kazanie po angielsku, że Norwegom leciały łzy po policzkach. Mówił, że tutaj  zrozumiał, że kościół to nie są budynki, że nie potrzebuje żadnych katedr i że ludzie, którzy żyją na północy, mają szczęście, bo są tak blisko Boga. Podobnie jest z poezją, kiedy jest się bliżej natury. Tu się czuje bardziej. W tym roku po skończonej nocy polarnej pojechałem ze znajomą na skutery.  Słońce jeszcze nie wschodziło, było niesamowicie zimno, około minus 20°C. Sunęliśmy wielką doliną i nagle poczuliśmy w tym zimnie na plecach delikatne ciepło. Zatrzymaliśmy się, a za nami między górami pojawiło się słońce. Poczuliśmy się jak na innej planecie. Magiczny moment.

Natura dała wam znak: widzę, że jesteście, pozwalam wam tu być, dotykam.

Z grupą przyjaciół popłynęliśmy jachtem do Piramiden. Kapitan powiedział, że lodowiec się cofnął i pojawiła się wyspa, której wcześniej nie było. Była to dość duża skała. Wskoczyliśmy na wyspę i znalazłem tam zagłębienie z nieoczekiwanie ciepłą wodą. Pomyślałem, że mógłbym się tutaj wykąpać. Poczucie nieziemskości, momentu, który był poza czasem, było niemal dotykalne. Nagle zwróciłem uwagę, że moja koleżanka stoi i płacze. Zapytana dlaczego, odpowiedziała, że płacze, bo jej narzeczony nie może tego widzieć. Nie da się zabrać takiego przeżycia ze sobą bez kogoś obok. Tak myślę.

Longyearbyen bardzo się rozrosło. Budynki są wysokie, jest ich o wiele więcej niż parę lat temu. Odnosi się wrażenie, że przyjdzie taki moment, że miasto będzie tak napuchnięte, że więcej nie udźwignie.

Rozmawiam z ludźmi i pytam, jak oni sobie to wyobrażają. Ile to miasto ma mieć mieszkańców? Z czego mają żyć? Nie wydaje mi się, że jest to dobre dla tego miejsca, by miasto ciągle się rozrastało. Kiedyś nie mieliśmy nawet kluczy do drzwi, bo nie były potrzebne. Narzędzi nie sprzątało się po pracy. Skoda było czasu. Pewnego dnia zniknął tylko duży młotek. Ole nie mógł w to uwierzyć. W tej chwili trzeba już uważać.

Jakie są nastroje wokół zamknięcia elektrowni węglowej?

To jest jakaś paranoja. Węgla i tak już nie ma dużo i trzeba byłoby zainwestować, żeby go wydobywać więcej. Kilka lat temu wybudowano tu nowoczesną kopalnię. Kosztowała miliardy koron. Rząd był chyba trochę zależny od głosów partii ekologicznej i kopalni nie uruchomiono. Przeznaczono kolejne wielkie sumy, by wszystko rozebrać. W tej chwili nie używa się już węgla, tylko olej opałowy. Dwie i pół tony na godzinę. To są skomplikowane kwestie, które budzą duże kontrowersje.

Można opisać Svalbard jednym słowem?

Nie ma takiego słowa.  Źródlana czystość powietrza jest wyjątkowa. Człowiek zwykle oddycha i nie ma żadnych odczuć względem smaku i zapachu powietrza. Tutaj powietrze można pić, może uderzyć do głowy. Zwłaszcza w pierwszych dniach pobytu. Wciąż w pewnym sensie przebywając tutaj, jesteśmy uprzywilejowani.

Korekta: Monika Subda Zdjęcia: Małgorzata Rosiak

Kontynuuj podróż:

CZYTAJ DALEJ

1 komentarz

  1. Interesujacy wywiad, z pzyjemnościa i iciekawoscia czytałam.Tym bardziej, że mieszkam tez w nieco ustronnym miejscu, na Azorach. Znam trochę bohatera wywiadu, Jego poezja jest intrygująca, w surowości i kondensacji treści -piękna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *