„Została miłość do Svalbardu”. Zuza Paradowska o pięciu latach spędzonych na Svalbardzie i o zmianach, których dokonała w niej Arktyka

Zuza Paradowska i Majorek: Svalbard

Na Svalbardzie na makaron bezglutenowy z Polski czasami czeka się dwa miesiące. Uczy to cierpliwości. Podobnie jak przybywanie do zupełnie nieznanego miejsca i odnajdywanie się w nim w trakcie nocy polarnej. Bez znajomości i psa u boku.  Spacerując po Longyearbyen w ostatnich tygodniach obecności słońca, na moim horyzoncie pojawiła się znajoma osoba. Z każdym machnięciem ręki, utwierdzałam się w przekonaniu, że serdeczny atak kieruję do Zuzy i Majora, czyli dwuosobowego oddziału svalbardzkiego, działającego w mediach społecznościowych pod kryptonimem Staffik Polarny. W tak niewinnym stylu wyspa podsunęła mi opowieść o kobiecie. W Longyearbyen mieszka czterdziestu ośmiu Polaków. Dziewięciu z nich pochodzi z Warki. Jedną dziewiątą tej liczby stanowi Zuza Paradowska. Przybyła na Svalbard w listopadzie 2018 roku i mieszka w Longyearbyen do dzisiaj. Lata spędzone na Spitsbergenie dokonały w niej zmian. Spotkałyśmy się w Cafe Huskies i porozmawiałyśmy o tych zmianach, ale nie tylko. Zuza opowiedziała o Majorze, poszukiwaniu pracy na Svalbardzie, transformacji, która dokonuje się w Arktyce i turystach, którym czasami wydaje się, że na Spitsbergenie organizowane są dla nich polowania na niedźwiedzie.

Zaskoczyło mnie, że na wyspie mieszkają trzy konie.

Stajnia była pierwszym miejscem, w którym starałam się o pracę. Zorientowałam się wtedy, że bez znajomości języka norweskiego nie będzie łatwo. Praca w stajni to prowadzenie wycieczek latem i szkółki jeździeckiej dla dzieci, z którymi trzeba porozumiewać się po norwesku. Stwierdziłam, że to nie będzie moja praca na wyspie.

Było to pięć lat temu?

Na Svalbard przyleciałam w listopadzie 2018 roku, Major w marcu 2019 roku.

Co sprowadziło cię na Svalbard?

Klasyczna historia. Przyjechałam za miłością, ale ona nie wypaliła. Została miłość do Svalbardu. Na początku byłam niezadowolona z planu mieszkania na Svalbardzie. Nie mogłam się tu odnaleźć. Trudno było mi znaleźć znajomych. Później wszystko zaczęło się układać. Kupiłam skuter, całe wyposażenie i zaczęłam zwiedzać wyspę. Planowałam zostać rok, maksymalnie dwa lata. Teraz jestem tu już od pięciu lat. Do Polski na pewno nie wracam.

Stajnia nie wypaliła, zdradzisz, gdzie znalazłaś pracę?

 Z wykształcenia jestem technikiem weterynarii i inżynierem hipologii i jeździectwa, magicznego kierunku w Lublinie, dlatego stajnia była moim pierwszym wyborem. Próbowałam dostać pracę w dog yardach, przy psich zaprzęgach. Ostatecznie znalazłam ją po dwóch miesiącach. Dziewczyna, która pracowała w hotelu na recepcji na nocne zmiany zaszła w ciążę i musiała natychmiast zrezygnować. Przez trzy i pół roku pracowałam na recepcji w Svalbard Hotel, później jakiś czas w Mary-Ann’s Polarrigg. Po pandemii wróciłam do hotelu i przeniosłam się do działu sprzedaży.

Czułaś się samotna, nie znając nikogo? Wyspa musiała potęgować wrażenie odizolowania.

Na początku było tragicznie. Przyleciałam na początku listopada, w ciemnym sezonie i na wyspie nie działo się absolutnie nic. W Polsce pracowałam w lecznicy weterynaryjnej i w hurtowni leków weterynaryjnych.  Działałam na wysokich obrotach. Na Svalbardzie nagle zostałam odsunięta od wszystkiego. Nie miałam znajomych, z którymi mogłabym spotykać się na co dzień. Dopóki nie znalazłam pracy, nie było też przy mnie psa, ponieważ bez pracy nie dostałam pozwolenia na transport psa na wyspę. Czułam się przygnębiona tym, że tutaj jestem. Miałam wrażenie, że Norwegowie nie są otwarci, że są zdystansowani. Ograniczałam się do rozmów z turystami w pracy, później dołączył Major. Pierwszy rok był najtrudniejszy. Trzeba było zaakceptować nową rzeczywistość.

Major jest nieodłącznym towarzyszem twojej przygody na Svalbardzie. Przeżyliście jakieś chwile grozy?

Major to pies, który lubi wydawać pieniądze i mnie stresować. Jestem przewrażliwiona na jego punkcie. Po trzech miesiącach pobytu na Svalbardzie przestał jeść i zaczął wymiotować. Pierwsza diagnoza nowotwór śledziony, wątroby, przerzuty. Wyniki badań sugerowały stan zapalny w organizmie. Weterynarze nie mieli doświadczenia. Kiedy zaczęło mu przeciekać jelito, okazało się, że piłka, którą połknął rok wcześniej w lesie, przesunęła mu się z żołądka do jelita. Ja oczywiście o tej piłce nie wiedziałam. Udało się ją wyciągnąć, ale stres był niesamowity. Kiedy Majorowi zaczęły się napady padaczki, na wyspie nie było leku, który moglibyśmy wdrożyć, a weterynarz zdiagnozował to jako guz mózgu. Polecieliśmy do Tromsø na rezonans. Okazało się, że nie ma guza, a przyczyna padaczki jest genetyczna albo idiopatyczna. W naszej służbie zdrowia tez nie jest ciekawiej, na Svalbardzie mamy tylko lekarzy pierwszego kontaktu, więc oni są okulistami, ginekologami, psychiatrami i generalnie wszystkim, co możesz sobie wyobrazić. Dopiero jeżeli dzieje się coś, co wymaga rezonansu,czy wizyty u lekarza specjalisty, szpital płaci za bilety pacjentów i wysyła do Tromsø. Za bilety i rezonans psa, już niestety płaciłam z własnej kieszeni.

M.S: Co w takim razie działo się tutaj w trakcie pandemii?

W zasadzie nie było żadnych restrykcji. Bary były otwarte, zachowywaliśmy metr odstępu. Noszenie maseczek trwało może trzy tygodnie. Nie dało się wyjechać. Było ryzyko, że jeżeli poleci się do Polski, nie zostanie się wpuszczonym z powrotem do Norwegii.

M.S: Major szybko zaadaptował się na Svalbardzie?

Od szczeniaka był przyzwyczajony do noszenia kurtek, butów i skarpetek. Dla mnie był to hardcore. Ubieranie psa przez piętnaście minut na krótki spacer ze względu na minus trzydzieści stopni Celsjusza było trudne. Teraz robię to automatycznie.

Wolisz ciemność czy dzień polarny?

W każdym sezonie widzę coś fascynującego. Kiedy przychodzi koniec nocy polarnej, mam tak dosyć, że wszystko, co wiąże się z początkiem dnia polarnego, jest fascynujące. Osobiście wolę lato, bo to czas, kiedy ja i Major jesteśmy aktywni. Biegamy, chodzimy w góry i nie muszę się martwić, że jest mu za zimno.

Gdzie lubicie spacerować najbardziej?

Nasz długi spacer odbywa się przez całe miasto i prowadzi aż do Nybyen. Czasami chodzimy jeszcze obok dog yardu, do znaku niedźwiedzia. Często też chodzę na spacer w stronę lotniska.

Jak Major reaguje na renifery i lisy?

Ma dość silny instynkt łowczy. Bardzo chciałby, żeby renifer znalazł się w jego miseczce. Mam nieograniczone pokłady cierpliwości podczas mijania reniferów. Powtarzam w nieskończoność, żeby się uspokoił i patrzę, jak ślinka mu leci.

Pytanie do lokalsa o rozrastanie się miasta.

Miasto się rozrasta, a wciąż jest kryzys mieszkaniowy. Tak naprawdę mamy tutaj trochę konflikt interesów. Z jednej strony zadaje się nam pytania, czy naprawdę chcemy więcej turystów na Svalbardzie, a z drugiej strony zapotrzebowanie na pracownika przy tylu miejscach pracy istnieje. Pojawia się więc problem z zakwaterowaniem tych pracowników. Odkąd przyjechałam, miasto się bardzo rozrosło. Pod moim pierwszym mieszkaniem, powstały trzy nowe bloki. To jeden z paradoksów Svalbardu. Wiele osób zauważa, że co się dzieje, ale nie wiedzą, jak się do tego odnieść. Można tu przywołać historię powstania budynków studenckich. Powstały, żeby zapewnić studentom bezpieczniejsze warunki zamieszkania. Wcześniej byli zakwaterowani w Nybyen. Ewakuowano ich stamtąd, ponieważ jest to teren objęty zagrożeniem lawinowym.

Wszyscy się tutaj znają, czy nie jest to osiągalne ze względu na liczbę mieszkańców?

Zależy gdzie się pracuje. Kojarzy się ludzi ze swojej branży lub podzielających wspólne zainteresowania. Na Svalbardzie mnóstwo rzeczy można robić w wolnym czasie. Jest kino, siłownia, ścianka wspinaczkowa, basen. Są kółka zainteresowań dla dzieci i dorosłych. W każdy czwartek odbywają się kafejki robienia na drutach.

Należysz do jakiegoś kółka zainteresowań?

Próbowałam różnych rzeczy. Chodziłam na basen, siłownię i ściankę wspinaczkową, ale jednak zdecydowanie wolę być na zewnątrz. Chodzić w góry i biegać.

Porozmawiajmy o kwestii Piramiden.

W tej chwili odbywa się bojkot wszystkiego, co jest własnością rządu rosyjskiego. Większość firm zdecydowała się nie pływać do Piramiden i Barentsburga. Rosjanie mają rozwiniętą turystykę na rynku rosyjskim. Firmy, które dołączyły do bojkotu rządu rosyjskiego nie pływając, nie sprawiają, że nie ma tam turystki. Ona jest, tylko że organizowana przez firmy współpracujące z Piramiden i Barensburgiem.

Gdzie przemieszczasz się skuterem śnieżnym? Jeździsz nim do sklepu?

Po ulicach jeździć nie można, ale teraz nie ma jeszcze sezonu, więc wszystkie skutery stoją zaparkowane na europaletach i pod okryciami. Zazwyczaj odpalamy je między połową grudnia a połową stycznia i wtedy na poboczach tworzą się ścieżki. Można się nimi przemieszczać właściwie po całym mieście. Bardzo często jeździłam skuterem na siłownię albo do pracy. Do sklepu nie do końca. Wolę jednak przynosić jajka do domu w całości. I oczywiście bardzo często wyjeżdżamy poza miasto, na wycieczki do jaskiń lodowych czy na wschodnie wybrzeże wyspy.

Powiemy o turystach?

Na Svalbardzie lubiany turysta to poinformowany turysta, który rozumie zasady bezpieczeństwa. To taki, który wie, że nie będziemy strzelać do niedźwiedzi, że nie organizujemy wypraw na polowania na niedźwiedzie, że nie głaszczemy reniferów i zachowujemy bezpieczny odstęp.  Pytania, świadczące o braku świadomości tego, gdzie się przyjeżdża, są bardzo męczące.

Od kiedy tu mieszkasz niedźwiedzie polarne podchodziły do miasta?

Tak, był niedźwiedź. Przeszedł ulicami miasta. Został eskortowany przez radiowóz policyjny i wrócił. Uznano go za niedźwiedzia powracającego i zastrzelono. Na wyspie nie było nikogo z uprawnieniami do użycia strzelby Palmera. Okazało się, że zabili nie tego niedźwiedzia. Teraz też zdarza się, że niedźwiedzie są po drugiej stronie fiordu, pod słynną górą, którą wszyscy fotografują. O niedźwiedziu polarnym zawsze pojawia się informacja na stronie policji.

Zmieniłaś się od kiedy mieszkasz na Svalbardzie?

Bardzo! Jestem teraz najfantastyczniejszą wersją siebie. W Polsce byłam strasznym nerwusem. Teraz też jestem, ale dużo spokojniejszym. Spokojniej reaguję na sytuacje, które mi się przytrafiają. Nauczyłam się cierpliwości. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni, że zamawiamy coś i za dwa dni mamy to w paczkomacie. Tutaj na swój bezglutenowy makaron czasami czekam dwa miesiące. Nauczyłam się akceptowania rzeczy, na które nie mam wpływu i szukania rozwiązań.

Często wracasz do Polski?

Raz w roku. Uważam, że co za dużo to niezdrowo. Mam tam rodzinę, przyjaciół, ale jestem otwarta na to, żeby spotykać  się z nimi podróżując, budować wspomnienia.

Za co kochasz Sarkofagen?

Sarkofagen jest wyzwaniem, ale też dobrym ćwiczeniem. Dla Majora to jest bardzo fajny zróżnicowany hike, ze względu na obecność lodowca. Jest też przeprawa przez rzekę, co on zawsze bardzo lubił. Z góry widok jest wybitny.

Jakie pytanie zadałabyś sama sobie, gdybyś prowadziła ze sobą tę rozmowę?

Mam takie momenty, w których zastanawiam się nad sensem pobytu na Svalbardzie. Zawsze sprowadza mnie to do pytania, czy żałuję przyjazdu tutaj. Była to bardzo duża rewolucja w moim życiu. Od przyjazdu dużo w moim życiu się zmieniło. Ostatecznie było warto.

Kontynuuj podróż:

Korekta: Monika Subda, Zdjęcia: Małgorzata Rosiak

CZYTAJ DALEJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *